piątek, 19 grudnia 2008

Rekomendacje i ostatnie wrażenia.

Zostało kilka chwil przed przyjazdem taksówki, która zawiezie nas na lotnisko. Rano udało się jeszcze zobaczyć tutejszy Montmartre, czyli La Boca z kolorowymi domami i atrakcjami dla turystów typu amerykańskiego, przywożonych i wywożonych autokarami. Np. taki turysta szerszy na ogół niż wyższy za jedyne 3 USD może sobie zrobić zdjęcie, na którym niby tańczy tango z jakąś lokalną pięknością. Dla pań są miejscowi przystojniacy w tej samej cenie. Na szczęście byliśmy rano, przed nimi.

A teraz kilka rekomendacji w kolejności przypadkowej.

Nocleg w Puerto Natales - hotelik El Rincon prowadzony przez przemiłego pana w średnim wieku. W cenie śniadanie i to prawdziwe, do syta, a nie dwa krakersy i rogalik z kawą. Za pokój zapłaciliśmy 38 000 chilijskich peso.

Nocleg w El Calafate - Hosteria Patagonia niedaleko dworca autobusowego. Czysto, miło, przyjemnie, śniadanie symboliczne, koszt pokoju dla 3 osób - 240 ARS (chyba).

Nocleg w Puerto Iguazu - Peter Pan Hostel (wg rekomendacji Lonely Planet). Czysto, są pokoje z łazienkami i dormitoria, śniadanie symboliczne. Ceny nie pamiętam, może uda się uzupełnić.

Nocleg w Buenos Aires - Hotel Don Telmo, śniadanie - symboliczny szwedzki stół, w sumie za 3 doby za 3 osoby w 2 pokojach - 966 ARS (10% zniżki za płatność gotówką). Rezerwacja dzień przed poprzez booking.com.

Nocleg w Puerto Piramides - La Posta - kilka domków dla max 5 osób każdy - koszt wynajmu 180 ARS od osoby. Bardzo ładnie i gustownie urządzone, pokój mieszkalny z możliwością przyrządzania posiłków i łazienka.

I to tyle.

środa, 17 grudnia 2008

Buenos Aires

Wyjazd zbliża się do końca. Minęły dwa dni w Buenos Aires. Jutro wyruszamy w drogę do domu.
Buenos jest ogromnym miastem, ale nie przytłacza swoją wielkością. Dużo jest zieleni, parków, ogrodów, ale jest tu też najszersza ulica na świecie - Avenida de 9 Julio. Zresztą główne ulice są tutaj generalnie szerokie. Chociaż poza centrum, w starszych dzielnicach jak Palermo czy Recoleta zdarzają się wąskie na tutejsze standardy uliczki (takie na dwa samochody).
Jednak przy temperaturze rzędu 30 stopni najlepiej zwiedzać miasto przez skamiejkowanie. Skamiejkowanie zostało wynalezione gorącym letnim popołudniem w 2001 roku w Moskwie, wymaga ławki (ros. skamiejka) w cieniu wśród zieleni. Do tego celu w Buenos Aires doskonale nadaje się ogród botaniczny, gdzie wstęp jest wolny. Na jednej w wielu ławek można położyć się i przeczekać najgorętsze godziny dnia. Z obserwacji wynika, że mieszkańcy Buenos praktykują skamiejkowanie, aczkolwiek chyba nie wiedzą, że tak to się nazywa.
To, co budzi zdziwienie, to świąteczne dekoracje nie pasujące do pory roku. Choinki, mikołaje, itd itp. Na półkuli północnej wkrótce będziemy obchodzić święto przesilenia zimowego, zawłaszczone przez chrześcijaństwo jako boże narodzenie. Wraz z chrześcijaństwem dotarły tu święta, które na półkuli południowej powinny być obchodzone za pół roku. Tu mamy teraz przesilenie letnie, które ludzie czcili na długo przed powstaniem religii totalnych, a które chrześcijaństwo zawłaszczyło jako boże ciało. Na szczęście jednak okres przedświateczny tutaj nie jest tak zdominowany przez handel jak u nas.
Na niektóre miejsca w Buenos nie wystarczyło czasu. Może coś jeszcze uda się zobaczyć jutro przed odlotem. Inne miejsca zostaną na następny raz.

wtorek, 16 grudnia 2008

W wolnej chwili...

Zmieniono nam czas wylotu do Buenos i mam trochę czasu. Wrócę więc do trekkingów i wrażeń bardziej ogólnych.
Zarówno w Chile jak i Argentynie w Parkach Narodowych nie wolno śmiecić, wszystko trzeba zabrać ze sobą. I tak się dzieje. Śmieci na szlakach praktycznie nie ma a w okolicach miejsc noclegowych zdarzają się sporadycznie. Aż strach pomyśleć, jak wygląda to u nas i jak przyjęto by tego typu regulacje. Okazuje się że Polska jest kulturowo i cywilizacyjne znacznie w tyle w porównaniu z Chile czy Argentyną. Co więcej - w Chile w parkach narodowych nie wolno palić. Zresztą strefy wolne od dymu są tu wszędzie, wydzielone są w lokalach miejsca dla palaczy (szczelnie oddzielone od pozostałych), gdzie np. nie mają wstępu osoby poniżej 18 roku życia. Nam niestety daleko do takich standardów.
Podczas trekkingu spotyka się na ogół uśmiechniętych, zadowolonych ludzi. Wielu jest obcokrajowców, ale mieszkańcy Chile i Argentyny też chętnie uprawiają turystykę górską. Wielu turystów to młodzi ludzie.
Częsty widok to naprawdę ładne dziewczyny wędrujące po szlakach samotnie lub w dwu - trzy osobowych grupkach. Zawsze na uśmiech odpowiadają uśmiechem, który w tym zrozumiałym dla wszystkich języku często oznacza zaproszenie do czegoś więcej niż tylko pozdrowienie czy wymiana kilku zdań na szlaku. Tak więc, jeżeli ktoś ma na trekking więcej czasu, może poszukać wielu innych wrażeń, poza tymi, które zapewniają same góry.

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Lodowiec Perito Moreno

Dziś ogląaliśmy lodowiec Perito Moreno. Niestety jest on udostępniony do oglądania w "argentyński" sposób. Dojazd na miejsce, 40 ARS od cudzoziemca (12 od Argentyńczyka), godzinny rejs stateczkiem pod czołem (35 ARS) i ogrodzona ścieżka długości kilkuset metrów skąd można oglądać lodowiec.
Najcikawsze jst miejsce, w którym czoło lodowca wychodzi z wody Lago Argentino na półwysep Magellana. Szkoda, że można je oglądać tylko z daleka.
Oczywiście Perito cielił się w międzyczasie, ale to nie było nic spektakularnego.
Nadaje się na pierwszy lodowiec w życiu, ale jeżeli nie jest pierwszy to nie robi większego wrażenia.
Jutro lecimy do Buenos.

Cerro Torre i Fitz Roy

Wczoraj zakończyliśmy 3.5 dniowy trekking pod Cerro Torre ("Krzyk kamienia" Herzoga) i Fitz Roy. Wiele nowych wrażeń, choć poprzedni trekking jeszcze nie do końca opisany. Najpierw liczby. 3.5 dnia, 69 km w poziomie, 4200 m. podejść. Średnia prędkość - 3.9 km/h.
To zupełnie inny trekking niż w Torres del Paine. Obszar dużo mniejszy i dwa spektakularne szczyty. Również jeziora, a raczej jeziorka w porównaniu z tamtymi. Dużo miejsc, gdzie trzeba pójść i wrócić. Rozpoczęliśmy w El Chalten, skąd przeszlimy na obozowisko Campamiento Torre pod Cerro Torre. Już stamtąd widać ten niesamowity szczyt. Wchodząc na pobliską morenę widok jest jeszcze lepszy. Ścieżką idącą grzbietem moreny można dojść na punk wiokowy, skąd dobrze widać loowiec i jezioro pod Cerro Torre. Odcinek ten przyszło nam pokonywać zmagając się z przeciwnym patagońskim w sensie siły wiatrem.
Następny dzień rozpoczęliśmy od obejrzenia Cerro Torre w promieniach wschodzącego słońca.
Tego samego dnia przeszliśmy na obozowisko po Fitz Roy. Po drodz mijaliśmy urokliwe jeziorka (Laguna Hija i Laguna Madre) aż oczm naszym ukazał się górujący nad okolicą masyw ze szczytem Fitz Roy (3405 m. npm.)
Jeszcze tego samego dnia poszliśmy nad Laguna de Los Tres (ok 400 m do góry) leżącą u podnóża Fitz Roy. Podejście jest strome, a po wejściu jesteśmy już w surowym świecie wysokich gór, bez roślinności, z lodowcami i wspaniałymi widokami na świa tam w dole.
Następnego dnia wstaję o 4:00, aby zdążyć na wschód słońca w tym niezwykłym miejscu. Liczę na Fitz Roy w świetle brzasku, ale chmury zapewniają inny widok. Nie taki, jak oczekiwałem, ale też ładny.
Następny dzień to wycieczki na lekko do okolicznych jezior i lodowców, z których najciekawszy to Glaciar Piedra Bianca, stromo spadający do Laguna Piedra Bianca.
Ostatnie pół dnia to powrót do El Chalten. Przechodząc koło pięknie położonego jeziorka Laguna Capri można po raz ostatni podziwiać masyw z Fitz Roy.
Z El Chalten jedziemy ok 4 godzin autobusem do El Calafate. To już koniec górskiej części naszej wycieczki.

środa, 10 grudnia 2008

Zaległości i wrażenia

Umieściłem 3 zaległe zdjęcia - 2 w poście "Laguna Toncek" i jedno w "Cerro Tronador". Chyba trzeba znow wziąć się za obróbkę RAWów w aparacie.
Jeszcze kilka wrażeń z Torres del Paine. Aby zobaczyć te skalne wieże, trzeba wspiąć się kilkaset metrów do miejsca, z którego są dobrze widoczne. Pierwszego dnia trekkingu (4 grudnia) dotarliśmy do obozu "Campamiento Torres", skąd jeszcze tego samego dnia poszliśmy zobaczyć Torres del Paine po raz pierwszy. Podchodziliśmy w różnym tempie i okazało się, że kiedy dotarłem do miejsca, z któego rozciąga się widok na skalne wieże, były tam tylko dwie osoby, które zaraz poszły w dół. Miałem więc okazję być przez kilka minut sam w tym naprawdę niezwykłym miejscu. Trzy potężne skalne kolumny rozdzierają przepływające przez ich wierzchołki chmury. U ich podnóża płat wiecznego śniegu jakby odcinał je od ich skalnej podstawy. Poniżej jezioro o brudnozielonej wodzie dopełnia całości obrazu. Widok niesamowity.
Od Argentyna

Następnego dnia rano poszliśmy na wschód słońca (5:34) w to niezwykłe miejsce. Liczyliśmy na to, że skalne wieże będą oświetlone różowoczerwonym światłem wschodzącego słońca. Niestety, aby oglądać ten spektakl, trzeba być tu o innej porze roku. Albo wcześniejszą wiosną, albo późną jesienią. Tylko wtedy okoliczne góry nie przesłaniają światła wstającego słońca.
Ale i tak było ładnie.
Od Argentyna

wtorek, 9 grudnia 2008

Trekking Torres del Paine

Dziś krótko, bo za chwile zamykają tę kafejkę internetowa. W górach byliśmy 6 dni, z tego 4 trekking z plecakiem, 1 wycieczka na lekko i ostatni dzisiejszy - trochę odpoczynku, powrotny rejs po jeziorze Grey, z przepłynięciem tuż przed czołem lodowca Grey i przejazd do Puerto Natales. W czasie pierwszych 4 dni pokonaliśmy 89 km w poziomie i ok. 6600 m podejścia ze średnią prędkością 4.1 km/h. Danych z 5 dnia nie mam, bo nie zmieniłem na czas akumulatorków w GPSie.
Zrobiliśmy tak zwany trekking "W", którego nazwa pochodzi od litery W, którą ów trekking kreśli na mapie. Niektóre odcinki pokonuje się tam i z powrotem, ale warto. Szliśmy od zachodu na wschód i moim zdaniem jest to ciekawszy kierunek, ze względu na niesamowite krajobrazy, które widać po drodze wzdłuż jeziora Nordenskjolda. Widzieliśmy wieże Torres del Paine i cały masyw skalny, którego są częścią.
Pogoda była łaskawa, jednak patagońskie wiatry dały znać o sobie; w porywach mogły przekraczać 150 km/h. Nawet z plecakiem nie łatwo było utrzymać się na nogach w jednym miejscu. Wiatr przestawiał nas jak chciał.
Dziś już nie będzie ani zdjęć, ani bogatszego opisu. Jak tylko czas pozwoli nadrobię zaległości. Jutro jedziemy z powrotem do Argentyny, do El Chalten przez El Calafate, a tam czekają na nas Cerro Torre i Fitz Roy.

środa, 3 grudnia 2008

Puerto Natales

Dotarliśmy do Puerto Natales. To małe miasteczko w Chile, które jest początkiem każdej drogi do Torres del Paine. Przejazd autobusem z El Calafate zajął nam ponad 6 godzin i nie było już możliwości pojechania dziś w góry. Tak wiec trekking rozpoczniemy jutro. Planowana trasę zrobimy w druga stronę, tak będzie efektywniej ze względu na uwarunkowania transportowe, o których się na miejscu dowiedzieliśmy.
Do Chile teoretycznie nie wolno wwozić żadnych produktów roślinnych i zwierzęcych. Na granicy obawialiśmy się, czy nie stracimy całego naszego jedzenia na trekking, ale kontrola była bardziej formalna niż rzeczywista. A zresztą jedyną rzeczą nieodtwarzalna są liofilizaty, resztę można kupić na miejscu, w małym Puerto Natales supermarket jest zaopatrzony lepiej niż w turystycznym El Calafate.
W odróżnieniu od tego ostatniego, Puerto Natales jest przyjemnym, spokojnym miasteczkiem. Owszem, pełno tu sklepów turystycznych, agencji, różnego rodzaju noclegów i restauracji, ale całość nie robi takiego fatalnego wrażenia jak El Calafate czy Krupówki. No i jest znacznie taniej.
Tak wiec następny post za minimum 5 - 6 dni.

wtorek, 2 grudnia 2008

El Calafate

Lot z Bariloche do El Calafate jest bardzo atrakcyjny. Po starcie, o ile siedzi się po prawej stronie można podziwiać Andy. Widok jest wspaniały. O tej porze roku południowe stoki pokrywa śnieg, a północne są od niego wolne. Na horyzoncie pojawiają się co jakiś czas charakterystyczne stożki wulkaniczne górujace nad innymi szczytami. Zdarza się tez, ze potężne, pojedyncze góry maja inne kształty, nie powstały jako wulkany.
Zbliżając się do El Calafate widać charakterystyczne skalne wieże. Być może widzieliśmy już cel naszego trekkingu, Torres del Paine i Cerro Torre. Okolica przypomina dalekie, północne strony. Gdyby nie rosnące tu i owdzie drzewa można by pomyśleć, ze w tej Arktyce brakuje letniej tundry. No i oczywiście jest cieplej.
El Calafate to nastawiona na przyjezdnych stacja turystyczna. Potwornie droga. Na szczęście jutro o 8 rano jedziemy do Puerto Natales w Chile i ruszymy w góry.

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Cerro Tronador

Dziś rano, a właściwie wczoraj wyruszylismy z zamiarem przeprowadzenia kolejnej wycieczki górskiej w okolicach Cerro Tronador. Wyjechaliśmy dosyć wcześnie, bo do pokonania było ponad 100 km.
Cerro Tronador lezy na terenie Parku Narodowego Nahuel Huapi. Ostatnie 30 km to droga szutrowa, bardzo wąska, miejscami przyklejona do zbocza. Przejazd tego odcinka zajmuje ok. półtorej godziny. To niestety mocno zrewidowało nasze plany wycieczkowe. Zamiast planowanego wejścia na jedną z okolicznych gór oglądaliśmy czarny lodowiec Ventisquero Negro. Jego kolor wynika z ogromnej ilości materiału, który transportuje. U czoła, pomiędzy morenami bocznymi, utworzyło się jezioro, w którym pływa lód, który powstał z cielenia lodowca. Ponad jeziorem lodowiec wznosi się stromo do góty i przykrywa granie Cerro Tronador.
Od Argentyna

Mieliśmy okazję widzieć jak gdzieś tam wysoko, na grani lód pękł i otworzył się jakiś zbiornik z wodą. Przez kilka minut niemalże od samej góry spadał po lodzie olbrzymi wodospad. Powoli zmniejszał się aż zupełnie zniknął...
Oglądaliśmy jeszcze południową ścianę Cerro Tronador z mnóstwem wodospadów, które nawet nie osiągały ziemi, ponieważ wiatr rozwiewał wodę w pył, który zamieniał się w parę w zetknięciu z rozgrzanymi słońcem skałami.
Za godzinę lecimy na południe do El Calafate, gdzie zrobimy dwa trekkingi - Torres Del Paine i Cerro Torre. Nie wiem, jak tam będzie z internetem, więc może nastąpić dłuższa przerwa.

Laguna Toncek

30 grudnia wreszczie górska wycieczka. Wyjeżdżamy ok 20 km za Bariloche i ruszamy w kierunku schroniska Frey leżączego nad jeziorem Laguna Toncek. Droga wiedzie początkowo przez pozostałości po spalonym lesie i pnie się trawersem coraz wyżej nad taflą jeziora. Zamiast kosówki rosną tu karłowate bambusy. Roślinność jest zupełnie inna niż u nas.
Po ok. 4 km ścieżka skręca w boczną dolinę przecinając strome zbocze. Ściany doliny łagodnieją i znajdujemy się w lesie. Las porastają potężne drzewa rosnące dosyć rzadko. Nikt nie usuwa tych, które padły. Dookoła widać pełno leżączych pni mniej lub bardziej spróchniałych.
Od Argentyna

Kiedy wychodzimy ponad granicę lasu możemy wreszcie zobaczyć ostre granie tutejszych gór. Jeszcze niecała godzina drogi i docieramy do jeziora Toncek.
Od Argentyna

Widok ostrych, skalnych iglic górujących nad niewielkim jeziorem zapiera dech w piersiach. To prawda, że przyjeżdża się tu z nastawieniem na takie widoki, ale co innego wyobrażenia, a co innego rzeczywistość. A to dopiero początek gór dla nas. Już niedługo udamy się na południe, gdzie widoki będą jeszcze bardziej spektakularne.

Droga siedmiu jezior

Jedną z atrakcji opisywanych przez przewodniki w Patagonii jest droga siedmiu jezior. Droga ma numer 234 i wiedzie przez jedne z najpięknieszych zakątków Lake District. Tak jak wiele mniej ważnych dróg, jest to droga szutrowa. 29 listopada wcześnie rano wyruszyliśmy na wycieczkę, aby pokonać ją całą.
Zaraz za Bariloche spotykamy przydrożną kapliczkę, jakich wiele w Argentynie. Wszystkie są czerwone i wyglądają podobnie. Budzą skojarzenia z Indiami.
Od Argentyna

Krajobrazy istotnie są piękne. Miejscami bardzo przypominają Norwegię.
Od Argentyna

A kiedy wysiądzie się z samochodu i pójdzie kawałek w las, sceneria miejscami przypomina syberyjską tajgę z jej krytalicznie czystymi i zimnymi rzekami. Tylko las jest inny.
Teren jest górzysty, więc często można podziwiac wodospady
Od Argentyna

Droga siedmiu jezior kończy się w San Martin de los Andes. I tu niespodzianka. Spotykamy sklep i wytwórnię czekolady o nazwie "Mamusia".
Od Argentyna

To nie pierwszy polski ślad. W Trelew widzieliśmy sklep "Bocian", który w logo miał bociana z niemowlakiem w dziobie.
Na koniec dnia postaniwilismy obejrzeć górujący nad okolicą wulkan Lanin (3775 m. npm).
Od Argentyna

Dojeżdżamy do jego podnóża równo z zachodem słońca, i przez chwilę jeszcze możemy go podziwiać w ostatnim świetle dnia. Do Bariloche docieramy ok 1:30.

Bariloche

Pojawiły się pewne opóźnienia we wpisach. Ale tak czasem jest. Wkrótce będzie dłuższa przerwa, bo pójdziemy na trekking. A na razie ostatnie dni.
27 listopada wyjechalismy z Puerto Madryn do Bariloche w Andach. Tym razem pojechaliśmy autobusem nocnym sypialnym. Sypialnym, ponieważ siedzenia rozkładają się tak, jak w samolotach w biznes klasie na długich lotach. Można się normalnie położyć i spać. A że na całej szerokości autobusu są 3 a nie 4 miejsca, więc każdy ma dosyć przestrzeni.
Dojeżdżamy 28 około południa. Bariloche to miasto typu Zakopane. Komercyjne, nastawione na przyjeżdzających latem i zimą. Ale mimo wszystko dosyć przyjemne, choć drogie. W zasadzie jesteśmy jeszcze przed sesonem, stąd sensowna cena za przyjemny hotelik - 40 peso. Dzień schodzi nam na zakupy map, wypożyczenie samochodu i rozejrzenie się po mieście.
Okolica przypomina Norwegię albo Szwajcarię. Góry wystające z wąskich i długich jezior przypominają scenerię fiordów.
Patagonia słynie również z czekolady (jak Szwajcaria). W BAriloche odwiedziliśmy sklep, któy jest połączony z wytwórnią w taki sposób, że klienci mogą widzieć końcowy etap produkcji czekoladek.
Od Argentyna

czwartek, 27 listopada 2008

Peninsula Valdes

Dzisiejszy dzień poświęciliśmy na objechanie Półwyspu Valdes. I niestety znacznie poniżej oczekiwań. Miejsca udostępnione turystom pozwalają na obserwowanie zwierząt z odległości od kilkudziesięciu do ok dwustu metrów. Kolonia słoni morskich to kilkanaście - kilkadziesiąt sztuk tych olbrzymich fok wylegujących się na plaży. Bez długiego obiektywu nie ma mowy o dobrych zdjęciach. A same słonie fajne. Leżą sobie na plaży, posypują piaskiem przy pomocy płetw i w zasadzie nic więcej im do szczęścia nie potrzeba. Dopiero jak wejdą do wody widać grację z jaką poruszają się w ich ulubionym środowisku.
Byliśmy w miejscu, gdzie orki na fali przypływu częściowo wychodzą na brzeg, aby taką fokę złapać. Niestety orek nie było.
To, co jest udostępnione na półwyspie do oglądania chyba nie jest warte poświęcenia całego dnia. No ale teraz już to wiemy. Z ciekawostek udało się nam zobaczyć pancernika
Od Argentyna

i wielkiego pająka.
Od Argentyna

Poza tym kilka pingwinów Magellana.
Niedługo przejazd do Bariloche, a to już Andy.

środa, 26 listopada 2008

Pingwiny, wieloryby

Chyba wszystkie miejsca w Argentynie, gdzie chroniona jest przyroda, wygladaja podobnie. Ścieżka lub inne miejsce kanalizujące ruch ludzi i cała reszta dookoła. Podobnie jest na Punta Tomba. Krótka, bo nieco ponad kilometrowa Ścieżka poprowadzona jest przez kolonię pingwinów Magellana. To miejsce jest jednym z największych skupisk tego gatunku. Kolonia liczy sobie ponad poł miliona osobników.
Pingwiny maja ok 40 - 50 cm wysokości, sa czarno - białe i mieszkają pod krzaczkami, które porastają step przy wybrzeżu Punta Tomba albo wręcz w dziurach w ziemi.
Od Argentyna
Przechadzają sie po swoim terenie, czasem zamierają w bezruchu albo przekrzywiają łepek na wszystkie strony patrząc na jakichś wielkich dwunogów. Często tez czeszą sobie skrzydła otwartym dziobem. Jak ktoremuś znudzi się stanie, to kładzie się, albo wręcz wali się na ziemie. Zdarza sie też, ze pingwin zamiera w bezruchu i tylko wiatr nim kołysze. Czasem dochodzi do sprzeczek czy bójek, ale częściej jeden ucieka przechodząc do poziomu i pomagając sobie skrzydłami. Pewnie tak jest szybciej.
Mimo, ze scieżka jest krótka, można łatwo spędzic tam kilka godzin obserwując pingwiny. Pomiędzy pingwnami chodzą sobie guanaco (podobne do lamy, tylko szczuplejsze),
Od Argentyna
można obserwować też inne gatunki ptaków.
Od Argentyna

Wstęp na Punta Tombo kosztuje 35 peso od osoby. Jak w całej Argentynie miejscowi maja taniej.
Punta Tombo odwiedziliśmy wczoraj. Dziś przejechaliśmy do Puerto Piramides - małego miasteczka położonego na półwyspie Valdes. Sam wjazd na półwysep kosztuje zagraniczniaka 45 peso plus 5 peso za samochód. W miasteczku wynajeliśmy bardzo ładny pokój za 180 peso (na 3 osoby) i udaliśmy sie na obserwacje wielorybów. Wycieczka kosztuje 180 peso od osoby, natomiast my dostaliśmy zniżkę 15% dzięki temu, że zatrzymaliśmy sie w tym a nie innym hotelu. Wykupiliśmy najdroższą opcję - przejazd pontonem, a nie dużą łodzia. Dzięki temu można podpłynąć bliżej.
Najwiksze ssaki świata robią wrażenie. Ogromne, majestatyczne cielska baraszkujące dostojnie w oceanie. Baraszkujace w szerokim tego słowa znaczeniu. To, co ogladaliśmy to zabawy par w wystawianie płetw, machanie ogonem, pływanie na plecach i inne wariacje zabaw w wodzie. Ponton podpływa blisko, wieloryby sa chwilami o kilka - kilkanaście metrów od nas. Wystawiają nosy i wydmuchują powietrze wraz z kropelkami wody, na których momentalnie tworzy się tęcza. Piękne, wspaniałe zjawisko.
Niestety nie było nam dane widzieć spektakularnych wyskokćw z wody, ale to, co zobaczyliśmy jest satysfakcjonujące. Warte swojej ceny. Szkoda tylko, że na nasz rejs zapisało się ponad 30 osób i ponton był duży. Płynąc w kilka osób, malym pontonem, można byc jeszcze bliżej zwierząt.
Od Argentyna

Kiedy widać, jak te olbrzymy tak bawią się w wodzie, nie sposób sobie wyobrazić, ze można polować na te majestatyczne zwierzęta. Zabijanie takiego piękna to jakieś barbarzyństwo, zresztą jak każde zabijanie nie wynikające z potrzeby obrony własnej lub zaspokojenia głodu. Wydaje sięczasem, ze gatunek ludzki nie dorósł do tego pięknego świata, w którym żyje.
Od Argentyna

Wywołałem na szybko kilka RAWów w aparacie i wrzuciłem tu:
http://picasaweb.google.pl/pcelinski/Argentyna#
Jakość na pewno kiepska, ale daje pewien pogląd. Lepsza wersja po powrocie do domu.

poniedziałek, 24 listopada 2008

To już Patagonia.

Po przesiadce w Buenos wylądowaliśmy w Trelew. Miasto leży na wybrzeżu Atlantyku, w pobliżu półwyspu Valdes. Jest zupełnie inne, mało turystyczne. Port lotniczy przypomina małe, prowincjonalne lotnisko, jakich wiele np. w Indiach (W Iguazu były nawet rękawy). Tu wysiada się z samolotu na ogromnej, płaskiej przestrzeni aby spokojnie przejść do sali przylotów. A tam niepodzianka. Bagaże sprawdzane są pod kątem zawartości nasion, mięsa, nieprzetworzonej żywności. Nic takiego nie ma prawa wjechać do Patagonii.
Jutro pingwiny na Puenta Tombo, potem przejazd na półwysep Valdes. Wypożyczyliśmy samochód (opel corsa z bagażnikiem!) na te 3 dni, kiedy tu będziemy. Drożej niż w Polsce. Za samochód zapłacimy 700 - 800 peso, ale nie będziemy musieli wykupywać zorganizowamych wycieczek. Cenowo wyjdzie podobnie, a będziemy niezależni.

Reminiscencje z dżungli.

Dziś opuściliśmy Iguazu. O kilku rzeczach jeszcze warto napisać. To, co rzuca się w oczy wszędzie tam, gdzie ziemię wydarto dżungli to kolor gleby. Niesamowicie brązowy, coś pomiędzy miedzianym a rudym. To miejsce wciąż jest niezwykłe, a co dopiero, gdy żyli tu tylko Guarani, bez miast, bez dróg, bez całej otoczki współczesnej cywilizacji.
Park Iguazu, zarówno od strony Argentyny jak i Brazylii jest aż za bardzo udostępniony zwiedzającym. To prawda, że ścieżki, kolejka, autobusy i kładki kanalizują ruch ludzi i umożliwiają zobaczenie niektórych jego cudów, jednak brakuje trochę tej pierwotnej natury, to piękno może przychodzi zbyt łatwo. Nie potrzeba wysiłku ani żeby tam dotrzeć, ani żeby w pełni zobaczyć wodospady. Trochę szkoda.
Jeszcze jedna sprawa, o której nie pisałem. Kuchnia. Argentyna słynie wszak z wołowiny. I nawet ja, nie będąc w ogóle amatorem mięsa, wyrażnie czuję, że to coś innego, niż te sztuczne eurokrowy. Mięso argentyńskie jest chude, miękkie i po prostu smaczne samo w sobie. W miejscach turystycznych jak Iguazu ciężko dostać nawet dania bezmięsne. I oczywiście każda restauracja podaje pizzę...

niedziela, 23 listopada 2008

Wodospady Iguazu

Kto widział "Misję", ten ma pojęcie. Ogromy, długi na 2700 m. skalny uskok o wysokości kilkudziesięciu metrów. I rzeka Iguazu spadająca w dół olbrzymią masą wody. Jeszcze można wyobrazić sobie, jak wyglądało to miejsce bez infrastruktury, bez kładek, ścieżek, zabudowań i dróg. Istotnie, miejsce szczególne, gdzie łatwo o metafizyczne doznania. Huk spadających mas wody i poziomy deszcz rozpryśniętych na skałach kropli. Niesamowite.
Od Argentyna

Od Argentyna

Na obejrzenie Parku Narodowego Iguazu trzeba przeznaczyć minimum dwa dni. Jeden dzień w Argentynie i jeden w Brazylii. Wczoraj cały dzień spędziliśmy po stronie argentyńskiej. Korzystając z kładek i ścieżek podeszlismy do najciekawszych miejsc. Najdłuższa kładka prowadzi nad Garganta del Diablo, czyli diabelską gardziel. To miejsce, z którego widzać z góry jak rzeka spada w potężny wąwóz. Na unoszących się w powietrzu kroplach wody prawie zawsze widać nie tylko łuk, ale prawie pełny krąg tęczy.
Można też popłynąć pontonem powyzżej wodospadów. Wycieczka zachwalana jako "a trip through the untouched jungle" ma niewiele wspólnego z reklamą, ale udało nam się zobaczyć małego kajmana, tukana, wysokie na kilkanaście metrów kępy bambusów. Warto było.
Od Argentyna

Pływaliśmy też u podnóża wodospadów. To dobra wycieczka, jeżeli ktoś potrzebuje prysznica. Przed wejściem na wielki ponton z potężnymi silnikami każdy dostaje bardzo szczelną torbę na rzeczy (coś jak produkty Ortlieba), którym woda moze zaszkodzić. Ponton podpływa prawie pod wodospady, a uczestnicy mają kąpiel.
Strona brazylijska jest zupełnie inna. Widzimy wodospady z drugiego brzegu wąwozu, z daleka. Można zauważyc ogromną przestrzeń, na ktorej rozciąga sie katarakta. I choć są miejsca "mokre", to nie tak bardzo, jak po drugiej stronie. Można też zobaczyć diabelską gardziel z zupełnie innej perspektywy, nie z góry a na wprost.
Ciekawe jest spojrzenie z gory. Krótki, bo kilkunastominutowy przelot śmiglowcem nad wodospadami dopełnia calosci wrażen i daje całościowy obraz wodospadów Iguazu.
Ceny sa dosyć wysokie. Wejście do parku po stronie argentynskiej - 60 peso, ponton nad wodospadem - 35 peso, ponton pod wodospadem - 75 peso. Po stronie brazylijskiej wejście kosztuje 20 reali. Helikopter - 210 reali. Można placić za wszystko rownież walutą argentynską albo dolarami lub euro.
I uwaga techniczna. Jeżeli chodzi o dostęp do internetu to Indie (patrz ladakh-2007.blogspot.com) znacznie wyprzedzają Argentynę.

piątek, 21 listopada 2008

Warszawa - Rzym - Buenos Aires

Wczoraj wylecieliśmy z deszczowej Warszawy. Kilka godzin oczekiwania w Rzymie i wystartowaliśmy do Buenos Aires. Lot opóźnił się o ponad godzinę. 14 godzin w samolocie i lądujemy w Buenos Aires. Słonecznie, temperatura 22 stopnie. W stosunku do Warszawy 3 godziny różnicy czasu.
Argentyna. W tym roku jest nas troje. Marta, Piotr i Piotr. Nasz plan to Wodospady Iguacu, półwysep Valdes - tam obserwacje pingwinów, orek, wielorybów i innej fauny. Potem już Andy - Lake District, Torres Del Paine, Fitz Roy. W Torres del Paine i w okolicach Fitz Roy planujemy 2 kilkudniowe trekkingi w wariancie wędrówki z całym wyposażeniem na plecach. Noclegi w namiocie. Na końcu 3 dni w Buenos Aires. Mamy na to 4 tygodnie. Za godzinę lot do Iguacu. Jak do tej pory nie mamy problemów z niewielkim nadbagażem.
Wyjazd jest stosunkowo drogi. Bilety do Argentyny to ok 4000 zł. Bilety na przeloty wewnętrzne podobnie. Pozostałe koszty poniesione przed wyjazdem to ubezpieczenie (ok. 280 zł.), szczepienia, zakupy przedwyjazdowe. Razem kilkaset zł.
Ceny w Argentynie są zbliżone do naszych. 1 USD to ok. 3 peso, a więc przeliczać jest łatwo (dolary na wyjazd kupiłem po 3.04). Z pierwszych obserwacji wynika, że warto korzystać z bankomatów.